Menu Zamknij

Mydło zdobione

To był jakiś taki dzień, jeden z tych gdy wydaje sie, że nas nie ma. Musiałam więc zaakcentować swoją obecność na świecie i zrobić mydło. Czy na świecie to sie jakoś echem odbiło? Myślę, że nie, ale w domu na pewno, gdyż zrobiłam z rozpędu 7 kg. Kręciłam do późnej nocy aż uznałam, że moje poczynania przestały mieć logiczne uzasadnienie. Rano planowałam wyjazd do polskiego Horsens czyli Konina, a mydła jeszcze nie były gotowe. Zostawić w formach na trzy dni? Nader ryzykowne. Zapakowałam do bagażnika, doszły po drodze. Trasę Mierzwin- Konin pokonałam w zawrotnym tempie 7 godzin ( ok. 300 km), jakbym do prawdziwego Horsens jechała 🙂 I nawet nie jechałam powoli, przygody miałam, drobne takie. Zgubiłam się już przed Głogowem, bo wjechałam od innej strony niż zazwyczaj. Pokręciłam się bez sensu, wyjechałam w końcu na Leszno i tam już mi dobrze szło, ale trafiłam do Gostynia. W Gostyniu mają takie rondo bardzo nieprzyjazne kierowcom. Dla mnie było na tyle nieprzyjazne, że wjechać to na nie wjechałam prawidłowo, ale opuściłam je pod prąd. Z kolei w Jarocinie tak bardzo się ucieszyłam, ze widzę drogowskaz z napisem Konin, że nie zwróciłam uwagi, że Konin owszem, ale w lewo. Pojechałam prosto, ale za to zdążyłam zrobić znakowi zdjęcie, dzięki czemu jakieś 20 km dalej mogłam sie spokojnie upewnić, że powinnam wrócić. Zdjęcie było zrobione dla moich przyjaciółek, aby im pokazać, że los dał mi szansę, na to, że dotrę miejsce. Szansę wykorzystałam, podobno autobus jedzie tyle co ja. Ale jak miałam z taką ilością mydeł wsiąść do autobusu?
Wracając do nich, wykorzystałam większość tłuszczowych zapasów z domu. Głównie masło shea, olej kokosowy, olej ryżowy, winogronowy, oliwę z oliwek i masło kakaowe. Zmieniałam tylko maceraty olejowe (nagietek, lawenda, wrotycz, krwawnik) i napary. Pierwsze nawet z mlekiem kozim, bo zamrozilam już dawno w tym celu. Zdjęcia wymęczone, ponieważ słońce było widoczne tylko o wschodzie. Wschód przyczaiłam na wieży widokowej w Potażnikach, lekko spóźniona, ale tam jest naprawdę wysoko 🙂
Jeśli kogoś interesuje metoda zdobienia to większości nie jestem w stanie sobie przypomnieć, ale przy zdjęciach poczyniłam próby wyjaśnienia 🙂
Nigdy więcej takiego maratonu, dobrze, że mój starszy syn jest na obozie. Powierzchnia jego pokoju prawie w całości pokryta jest mydłem 🙂
Niestety nie mogę dodać więcej zdjęć:-) Nie będzie koziego mydła i wschodu słońca, ani też drogowskazu z napisem Konin 🙂

   

Mydło tranowe

Decyzja o weekendzie w Borowicach z poezją śpiewaną okazała się jedną z lepszych jakie podjęłam. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Należało się to i mnie i mojej przyjaciółce po trudnym tygodniu.
Poprzedni tydzień z racji pogody był dla mnie mocno mydlany, popadłam w szaleństwo. W związku z tym w drugi dzień festiwalu zabrałam z sobą świeże mydła z trzech powodów. Po pierwsze aby bardziej natchnione muzycznie były, po drugie aby zrobić im zdjęcia i po trzecie aby się z domu wyrwały.
Przez fakt, że wracałyśmy w środku nocy, auto przy domu zaparkowałam dość niechlujnie, co okazało się mieć konsekwencje dnia kolejnego. Wyjeżdżając lekkim popołudniem nie spojrzałam w lusterka i cofając przejechałam po pięknie ukwieconym i zachwaszczonym rondzie . Zauważyłam nieszczęście gdy wróciłam i po uruchomieniu krótkiego procesu myślowego ( do długiego nie byłam zdolna) postanowiłam w miejscu przejazdu wyrwać rośliny i otrzepać z ziemi tak aby przykryły ślady. I w sumie gdy już byłam zadowolona z efektu pod dom zajechał Władca Ronda i zapytał dlaczego. Dlaczego przejechałam po roślinach. Uśmiech zamarł mi na ustach, szczęka łagodnie uderzyła o podłoże i do dziś zastanawiam się co przeoczyłam;)
Mydło niebieskie, które w środku w zamierzeniu miało mieć piękną różę, a obrazuje piękny kawałek boczku jest zrobione z masła shea, oleju kokosowego, oleju winogronowego, oleju rycynowego i masła kakaowego. I chyba jeszcze olej rzepakowy dorzuciłam. Pachnie różami, nie żeby wcześniej dawało boczkiem, tylko tak po prostu chciałam. Kręciłam je na wyczucie, ponieważ gdy już byłam u kresu kalkulatora przeszkodził mi czynnik ludzki, zatem zdeterminowana obliczenia porzuciłam. Oczywiście wszystkie wartości użytych tłuszczów i NaOH zapisałam i po wprowadzeniu kolejnego dnia do kalkulatora okazało się , że powinno wyjść całkiem miłe dla ciała mydło z przetłuszczeniem 6%. Tej metody robienia mydła absolutnie nie polecam nikomu, korzystajcie z kalkulatorów, to bardzo ważne, żeby prawidłowo wyliczyć wszystkie wartości przed rozpoczęciem procesu. Temat mojej głupoty w tym zakresie zdecyduję się pominąć.
Mydełko z kropką jest wykonane z tranu, którego nikt nie chciał w domu spożywać, a ponieważ zapach nie był zachęcający, zalałam masę mydlaną olejkiem z mięty pieprzowej, co wadę tę usunęło w całości. Poza tranem dodałam oleju ryżowego, który pięknie utwardza mydła, masło shea, olej kokosowy, olej winogronowy, napar z mięty i odrobinę miodu. Tran otrzymało moje dziecko w przedszkolu w ramach jakiejś akcji, dziecko pić nie chciało (tran wyjątkowo śmierdzący był), w sumie nikt nie chciał i ojciec mój rzucił od niechcenia: mydło z tego zrób. Pomysł uznałam za jedyny słuszny i tak uczyniłam jak powiedział. Tato mój mocno zakręcony jest, trochę jestem do niego podobna i pamiętam jak kiedyś, mając jakieś 17 lat, szłam wieczorem osiedlem do domu. Ciemno było, ale nie aż tak. Z naprzeciwka szedł jakiś mężczyzna, który wydał mi się znajomy, więc nauczona przez rodziców powiedziałam dobry wieczór. Człowiek, okazało się też dobrze wychowany, odpowiedział dobry wieczór i poszedł. Kilka sekund później coś mnie tknęło, odwróciłam się i krzyknęłam: Ej, tato! Odwrócił się. Tak, to był mój tato. Jego nic nie tknęło…

   

Mydło miętowe

To takie przykre, że musiałam je wykonać, ale czas był najwyższy. Zabierałam się jak do jeża, a to dlatego, że natychmiast smutek mnie dopadał. Jest to mydło dla mojego synka, który właśnie zdał fantastycznie maturę i lada dzień opuści dom. Ja zaś mam początki syndromu opuszczonego gniazda. Mydło ma być dla młodego na studia,żeby czysty był. Ukręciłam mu ponad kilogram. Książę zażyczył aby nie było tłuste ( potem ponoć struny w gitarze śliskie, ja uważam, że wystarczy nie jeść palcami przed graniem), aby myło i było miętowe. Chciałam zrobić maskujące, z tego co mgliście pamiętam studia są jak pole walki, może będzie musiał się ukrywać w łazience. Z tym maskowaniem to raczej wyszło, wykonałam kilka zdjęć w lesie , na których po prostu mydło jest nie do odnalezienia. Dlatego wróciłam do domu i cykałam w kaktusach.
Mydło zawiera masło shea, olej kokosowy, olej rzepakowy, oliwę z oliwek, olej słonecznikowy, olej rycynowy i ogrom miłości o zapachu mięty.
       

Mydło lawendowe

Ono takie nie moje. To mydło co zrobiłam, skład zacny: shea, kokos, oliwa, lawenda w winogronie, rycyna , wosk pszczeli i masło kakaowe, ale te kolory… Nie lubię fioletu, ale coś mnie podkusiło ze względu na ten lawendowy akcent w formie maceratu. Myślę, ze wymyśliłam to sobie jako karę, takie samobiczowanie. Żebym teraz na to patrzyła i było mi przykro. Patrzę. Przykro mi, głównie dlatego, że nie jest mi przykro. Anioł w zieleniach i fioletach rzucający się w przepaść, aureola została na górze, lubię sobie wymyślać co mi tam wyszło. To jak w wosku.
Wracając do przykrości. Jechałam parę dni temu gdzieś bez nawigacji za głosem serca. Serce mam głupie więc zgubiłam się. Zatrzymałam auto i wysiadłam ponieważ zauważyłam w oddali rowerzystę. Gdy zbliżył sie do mnie rozpoczęłam proces pytania o drogę od gromkiego, uśmiechniętego „dzień dobry!”. Rowerzysta odpowiedział dzień dobry i… odjechał…
Myślę, że moje dzień dobry nie zawierało pytajnika.

Mydło makowe

Mydło zrobiłam 🙂 Makowe, limitowane, sztuka jedna wyszła:-) Błędów poczyniłam kilka. Po pierwsze dodałam 7% wosku pszczelego. Po drugie to chyba nie był ten dzień. Po trzecie moja niecierpliwość kazała mi wcisnąć je do lodówki, a po czwarte to nie wiem 🙂 Jak kroiłam to połamałam dwie kostki. A jak mieszałam NaOH to poparzyłam sobie nadgarstki. Za krótkie rękawice chyba.
Olej z maku wytłoczyłam dość dawno temu , stał i czekał na moją moc. Dodałam oliwy z oliwek, masło shea i oleju kokosowego, dziwne, że w tej konfiguracji w misce się nie zespoliło.
Zrobiłam jeszcze więcej w dużej formie, ale wyszło tak paskudne, że nie pokażę 🙂 Pokażę za to człowieka z liściem na głowie 🙂

   

czarny bez

Dziwne, cały świat kwitnie, a ja ostatnim czasem niewiele zrobiłam. Wychodzę do lasu i zmuszam się czasem do zebrania czegoś, bo wiem, że będę potrzebować zimą. Tak też wczoraj i dziś zmusiłam się do zebrania kwiatów dzikiego bzu. Przede wszystkim używam go do toników do twarzy i do przecierania oczu gdy czuję, ze mocno są zmęczone, z piaskiem, po długiej pracy przy komputerze. Zaparzam kwiat czarnego bzu i naparem przemywam oczy, działa, sprawdzone. Planowałam też ocet, szampan, suszenie, herbatkę. Moja niemoc wygrała o cały koszyk upchnęłam do słoika na fermentowaną herbatkę. Wytłumaczyłam się szybko przed sobą, że przecież na przyszłorocznym Zlocie Zielarskim ma się odbyć konkurs takich herbatek i właśnie sie do niego przygotowuję.
Dzisiejsze zbiory przewidziałam na rano, upał był nieznośny od wczesnych godzin, zatem wdziałam najkrótsze spodenki jakie miałam i poszłam w łąkę. Nie przewidziałam, że pod samym bzem jest dość duże stanowisko pokrzywy. Nie chciało mi się juz wracać przebierać, więc jak czapla wlazłam w nie kładąc stopami jedną po drugiej na ziemi. I okazało sie, że nie przewidziałam kolejnej rzeczy, bez stał w lekkim dole przy strumieniu. Nie, nie wpadłam do strumienia. Za to eleganckim ruchem zsunęłam się w dół i w tych moich kusych gaciach wylądowałam w pokrzywach. Oczywiście sąsiedzi wracali wtedy z kościoła. Oczywiście natychmiast wyskoczyłam w górę jak Filip z konopii. W tej sytuacji postanowiłam przeznaczyć ten zbiór na suszenie. Na szampana i ocet nie starczy, może jutro. Szampana robię z przepisu Herbiness, o taki http://www.herbiness.com/szampan-z-kwiatow-dzikiego-bzu/ polecam, jest pyszny. Zamiast zamykać całość w butelkach z korkiem część zlewam do plastiku i mrożę- idealny napój na wakacyjne wypady nad wodę.
Nic więcej chyba już nie wymyślę. Wokół ostatnio straszny wiatr.
Zdjęcia spacerowe i z dzisiejszym deszczem. Pojechaliśmy z dziećmi nad wodę. Wróciliśmy po 15 minutach , nawet nie wysiadając z auta. Wstyd bać się burzy 🙂

Mydło dziecięce

Fantastyczne są 🙂 Muszę się pochwalić
Kremowa piana, delikatne, lekko natłuszczające, idealne dla dzieci. Przetestuję na jakimś:-) Są już dojrzałe więc można 🙂
Biedronki, ważki, pszczółki i statek ze Star Wars, lubię korzystać z tych foremek gdy robię mydła monotematyczne. Chociażby takie jak te dla dzieci lub czekoladowe.
Bez dodatków zapachów i barwników.
W składzie dałam super oleje, które nie podrażniają i mogą być stosowane nawet przez osoby mające wrażliwą skórę i dzieciątka. Jest olej migdałowy, oliwa z oliwek, masło shea i olej kokosowy.
Nie wywróciłam się dziś, ani nie wpadłam do wody.

   

Mydło nagietkowe

Cały czas ćwiczę, aż zrobię takie jak sobie wymyśliłam. Nie dlatego, że chcę takie mydła krajobrazowe robić, ale dlatego, że się już uparłam.
Tak w ogóle jest to mydło nagietkowe. Napar z nagietka, macerat olejowy z nagietka, olej z pestek winogron, masło shea, olej kokosowy i oliwa z oliwek. Całkiem sympatyczny przepis, ma sporą ilość niezmydlonego tłuszczu zatem sprawdzi się przy skórze suchej, zniszczonej, łuszczącej się. Złagodzi stany zapalne i wygładzi. Zapachu brak, za to mleczan sodu jest, a także odrobina soli z Portugalii.
Poszłam zrobić zdjęcia. Zrobiłam i wysłałam przyjaciółce do wstępnej oceny, tak sobie korespondowałyśmy radośnie i równocześnie postanowiłam podlać warzywka. W tym celu wzięłam konewkę i udałam się do naszej dziury z wodą w asyście trzech szalonych psów.
Znalazłam fajne miejsce na postawienie nogi, żeby elegancko się schylić i zatankować naczynie, po czym , zupełnie znienacka, do tej wody wpadłam. To nie było fajne miejsce. Maskując zdziwienie szybciutko usiadłam, żeby sąsiedzi myśleli, że tak sobie siedzę, bo mi wygodniej nabierać. Wcale nie było wygodniej.Jutro rzucam konewką na sznurku. Psy się rozeszły niepostrzeżenie.

Mydło miętowe

Miętówkę pokroiłam dziś rano i zabrałam na wycieczkę do Proboszczowa aby zrobić jej zdjęcia w pięknych okolicznościach przyrody. Po drodze zatrzymała nas policja, ale mydła nie skonfiskowali, w zasadzie byłam trzeźwa, a koleżanka tam się trochę powygłupiała i pojechaliśmy dalej. Myślałam, że dojedziemy, dzieci radośnie będą pląsać w okolicy, a ja spokojnie ulokuję się na trawie z zaległą lekturą. Okazało się, że atrakcją wycieczki miało być wejście na jakąś bardzo stromą górę ( ja nie wiem kto kształtuje te tereny). Dotarłam tam ostatnia, z jęzorem na biuście,oczy zaszły mgłą. Zanim to nastąpiło udało mi się dojrzeć, a nawet sfotografować przytulię wonną. Pierwszy raz widziałam w naturze, cudna jest.
Po zejściu na normalny poziom mogłam zająć się Miętówką. Najpierw powąchałam, cudny zapach mięty pieprzowej, wczoraj u mnie w domu wszyscy mieli przymusowe inhalacje,bo rozlałam.
To w ogóle nie jest takie zwykłe mydełko miętowe. Zrobiłam je z myślą o zbliżającym się lecie i związanych z nim oparzeniach słonecznych. Mydło zawiera same oleje, które są naturalnymi filtrami słonecznymi. Specjalnie dobrałam je też w taki sposób aby łagodziły podrażnienia, przyspieszały regenerację skóry, koiły i wspomagały gojenie oparzeń. Masło shea, oliwa z oliwek, olej kokosowy, olej ze słodkich migdałów i olej z pestek malin. A dlaczego miętowe? Olejek miętowy koi, łagodzi i chłodzi, jako dopalacz leczący oparzenia olejek eukaliptusowy, który też dodałam. Zamiast wody do zrobienia Miętówki użyłam naparu z mięty i żelu aloesowego, co powinno dodatkowo wspomóc działanie. Chciałam bardzo stworzyć coś co pomoże jednemu gościowi, który rok w rok uparcie siada z wędką półnago nad stawem w pełnym słońcu strasząc kobiety , dzieci i starców, a potem dziwi, że znów go spaliło. Zdziwienia nie rozumiem.
Wracając do tematu zależało mi bardzo mocno na efekcie chłodzącym w upalne dni. Kiedyś miałam takie miętowe, umyłam się nim i potem zmarzłam. Ale to było późną jesienią.
Chyba nic więcej nie mam do powiedzenia na temat Miętówki. No może jeszcze ta posypka na górze. Ona nic nie wnosi do mydła, ale jest z suszonej mięty.