Menu Zamknij

Kategoria: Galeria mydeł

Mydło potasowe

Nie , to nie jest wyciąg z kuwety mojego kota. To jest mydło nad którym ostatnimi czasy przesiaduję. Z oleju słonecznikowego i lnianego wykonałam mydło potasowe o przetłuszczeniu 2% i na nim bazując tworzę sobie takie tam. Ostatnio znajomy poprosił mnie o zrobienie czegoś na powracające wysypki i przesuszoną, swędzącą skórę jego córki, która przez noc potrafiła wydrapać sobie bardzo głębokie rany.
Przejrzałam moje zapasy i wybrałam przytulię, wrotycz, pokrzywę, uczep, nagietek , jeżówkę i żywokost. Jeżówkę, pokrzywę, uczep i wrotycz miałam w alkoholu, żywokost w glicerynie, natomiast ponownie uczep i przytulię zmacerowałam w swieżo tłoczonym oleju sezamowym.
Herbiness proponowała olejek hydrofilowy u siebie i idąc tym tropem wykonałam mazidło do mycia z przetłuszczeniem ok. 50%. Nie wybrałam formy olejku ponieważ osobiście preferuję mazidła, poza tym łatwiej można chwilę pozostawić na skórze przed spłukaniem, a o to też mi szło.
Odmierzyłam 100 ml gotowego mydła potasowego tego słonecznikowego lnianego. Dodałam do tego po 5 ml ekstraktów alkoholowych oraz glicerynowego oraz 10 ml dziegciu i dokładnie wymieszałam. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia co się zadzieje, nie wiedziałam czy ta ilość alkoholu nie będzie działała wysuszająco i czy nie wybuchnę kuchni.
W drugim pojemniku odmierzyłam 80 ml maceratu olejowego z uczepu i przytulii, dodałam 20 ml świeżo tłoczonego oleju lnianego oraz po 3 ml olejków eterycznych: jałowcowego, tymiankowego, bo inne mi wyszły.
Połączyłam to z wcześniej przygotowanym mydłem i dokładnie wymieszałam. Gotowe.
Nie miałam pojęcia czy to zadziała, czy w jakikolwiek sposób pomoże jednakże dobór składników działających kojąco, gojąco, wygładzająco, przeciwgrzybicznie, bakteriobójczo pozwalał żywić takie nadzieje. Wypróbowałam na sobie, przeżyłam i przekazałam koledze wraz z instrukcją użycia.
Po ponad tygodniu zadzwonił. Wysypka widocznie się zmniejszyła, ale co dziewczynę najbardziej ucieszyło to fakt, że skóra nie swędzi, co zapewnia jej spokojny sen i efekt estetyczny w postaci braku zadrapań.
Bardzo mnie te wieści ucieszyły, choć osobiście jestem zdania, ze bardziej w tej sytuacji mogło pomóc odstawienie sklepowych żeli pod prysznic jednakże w tej radości pozostałam do dziś, dlatego też potwierdzam, że mydło potasowe to ogromny potencjał i kocham je. Niedługo dodam do nich psa, kota i mrówki 🙂
Do sodowych kostek wrócę może w lutym jak znajdę narzędzia, bo nie podpisałam pudeł, w które wszystko pakowałam 🙂 Co mnie jakoś nie dziwi…
Chyba nieco chaotyczna jestem 🙂
Zapomniałam! Pieni się, wbrew pozorom, świetnie 🙂

Mydło w kratkę

Dziś o tym jak zrobić mydło w kratkę, w kropki już za nami. Idzie zima zatem mamy więcej czasu na bzdury. Zdjęcia wyjaśnią chyba wszystko, ale słów kilka dopowiem. Foremki silikonowe na gofry zakupiłam za jakieś śmieszne pieniądze na chińskim allegro. Nawet nie wiem po co je kopiłam, ale na pewno nie do gofrów. Zdaje się, ze wyobrażałam sobie mydło z bitą śmietaną i owocami, to wszystko jeszcze przede mną. Zdanie zmieniłam pod wpływem tego, że dotarły do mnie w tym samym czasie kolorowe miki i nie mogłam sie zdecydować którą chcę wykorzystać jako pierwszą.
Oczywiście robota znów na dwa dni lub rano i wieczór. Zalewamy foremkę, czekamy aż mydło dojdzie. W tym czasie możemy prowadzić normalne życie. Wyjmujemy i do każdego otworu gofrowego wlewamy inny kolor nowego mydła. Przepis dobrze mieć ten sam, żeby zmydlało się w wannie w jednym czasie. Pozostawiamy do zastygnięcia i potem tylko ładnie odkrajamy. Proste i efektowne. Należy uważać aby ręce się nie trzęsły, w każdej kratce powinien być inny kolor. Mydło jest wielkości gofra wiec mocno nieporęczne, ale za to wygląda, cokolwiek byście na ten temat nie mówili. Można kolorystycznie dopasować do łazienki. Lub pod kolor oczu.

       

Mydło dyniowe

Jesień, dynia, mydło. Takie tam. Jeszcze latem miałam zapas oleju dyniowego i wciąż brakowało pomysłu. Nadeszła jednak chwila i ten się pojawił, na bogato, bo wykorzystywałam resztki zapasów. W składzie są również maceraty z wrotyczu i żywokostu. Z realizacją już było gorzej. Mydło wyszło mi z domu na tyle szybko, że gdy pojawiły sie pierwsze dynie w moim ogrodzie, pozostała tylko ta jedna kostka. Pozostałe cykane były na szybko po krojeniu. I w sumie nie pisałabym o nim gdyby nie fakt, że wyjeżdżając w niedzielę na szkolenie otworzyłam walizkę i tam je znalazłam.
Właśnie… na tym szkoleniu. Gdy już ulokowałyśmy się z szefową w hotelu, swoim starym zwyczajem, ruszyłam na przegląd wyjść ewakuacyjnych. Nie wzięłam z sobą telefonu, bo i po co. Złapałam za klamkę najbliższych mojemu pokojowi drzwi z odpowiednim oznaczeniem i weszłam do środka. Drzwi się zatrzasnęły za mną. Klamki z drugiej strony nie było. Wieczór, brak światła, biegałam w tych ciemnościach szukając wyjścia jak poparzona. Niemalże uległam panice, lecz jakiś głos mówił mi: idź w stronę światła. Po długiej drodze znalazłam się przy recepcji. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie ucieczki w nocy w razie pożaru.
A dziś… była tak piękna pogoda, że wracając z pracy miałam ochotę wysiąść auta i iść obok niego. Niestety byłam kierowcą. Widziałam za to po drodze kawałek tęczy, taką końcóweczkę. I krowy. W całości.
Przepis na mydło jest w zdjęciach.

   

Mydło japońskiej przyjaciółki

Jedna z moich japońskich przyjaciółek obchodziła ostatnio swoje czterdzieste urodziny. To w zasadzie mogłaby być przyjaciółka mojej mamy, ale ja się dość dobrze dogaduję ze starszymi osobami 😉 Bardzo jej odpowiadały mydła z węglem aktywnym zatem na tę okoliczność sporządziłam mydło znane wśród znajomych jako japońskie. Oczywiście zbierałam się do zrobienia długo i zastała mnie noc przed urodzinami. Zatem ponownie wzór nie odzwierciedla moich myśli, do tego zmielonego węgla nie przesiałam i trochę pewnie będzie drapać. Trudno , co zrobić, stopy nim myj Anko 🙂 W składzie znów 25% tym razem masło shea, oliwa z oliwek, olej rzepakowy i kokosowy. Do tego węgiel aktywny. W zapachu rozmaryn, cedr i hmmmm… pomarańcza, nie jest tak źle.
Nawiązując do wieku. Zakładam rano soczewki kontaktowe, wchodzi mój młodszy syn i pyta: mamo, a czy wszystkie starsze panie muszą nosić soczewki ?
A nawiązując do soczewek… wszyscy moi bliscy znajomi wiedzą, że niedowidzę i szczególnie jedna historia krąży przy każdej okazji. Wybrałam się na kawę, czy może coś innego, nota bene z tą starszą koleżanką co urodziny obchodziła, do popularnej wówczas knajpki. Wchodzimy i ja od progu pomachałam Gośce, takiej wspólnej znajomej, siedziała przy stoliku, nie odmachała, ale się uśmiechnęła. My podeszłyśmy do baru i Anka pyta:
– A do kogo ty tam machałaś?
-No do Gośki.
– A gdzie ona?
-Tam na górze siedzi.
-Ewko, to nie Gośka, to jakiś facet.
Ale naprawdę zapewniam, że bardzo był podobny….
Nie mam zdjęcia Gośki i faceta dla porównania, ale mam zdjęcie z Anką z tegorocznego Zlotu Zielarskiego w Sokolcu. Miłe wspomnienie. Przy okazji przypomnę, że w listopadzie Zlot Octowy w Bieszczadach. Można się zapisać i w efekcie przyjechać.

 

Róż. Truskawki. I guzik z tego 🙂 Pachną drzewkiem różanym. Historii dziś nie będzie, zapatrzona jestem dość daleko. Skład: oliwa z oliwek, olej rzepakowy, masło shea i olej kokosowy. Wodę zmniejszyłam do 32%, ale mogłam bardziej.
Moja miłość do różowego koloru pogłębia się wraz z upływem czasu. Jak moje zmarszczki 🙂

     

Mydło lawendowe

Lawendowe to w zasadzie powtórka. Niejednokrotnie już robione, bo zwyczajnie je lubię. W środku macerat z lawendy na oliwie, napar z lawendy, olejek eteryczny lawendowy i lawendą sypane. Na bogato. Przepis to klasyczne 25% gdzie smalec zastępuję olejem palmowym lub masłem shea. Dodaję ku twardości i pielęgnacji mleczan sodu. Ten skład uważam za jeden z lepszych, mydło jest delikatne, kremowe, dobrze pielęgnuje i świetnie się pieni. Do tego nie rozciapuje się w mydelniczce i jest bardzo wydajne. Same zalety.
Z kolei z resztek zrobiłam mydło confetti. Sympatyczne takie. I pachnie cytruskami.
Kolejne to miód i wosk pszczeli. Pierwszy raz aż tyle, bo 12% wosku. Poprzednie z 8% woskiem spisywało się tak świetnie, że oprzeć się nie mogłam przed zwiększeniem ilości.
W lawendowym jedynie te fiolety mnie drażnią, bo nie jest to mój kolor. Być może są nawet przyczyny niechęci.
Nawiązując do fioletu to zdarzyła mi się,gdy pracowałam w korporacji, a był to bank, taka nieco zabawna sytuacja. Pracowałam jako kasjer wtedy na sali, natomiast nasza kierowniczka siedziała w takim akwarium obok. Pomieszczenie całe oszklone, nawet plakatów nie było, bo nas obserwowała. Po to aby dawać nam informację zwrotną. Zwykle negatywną. Pewnego dnia zawołała mnie do siebie, bo dzwonił dyrektor, Zygmunt miał na imię, czegoś chciał ode mnie. Jako, że on często głupoty gadał, coś tam powiedział i ja się roześmiałam. Kierowniczka mówiła potem, że jej zdaniem nie był to śmiech, i że w zasadzie zarżałam. Niby na tyle głośno, ze zamknęła drzwi od akwarium, bo sala pełna była klientów. Zamykania nie odnotowałam, stałam tyłem. Porżeliśmy chwilę z Zygmuntem, po czym poprosił mnie abym coś mu sprawdziła co miałam na sali, więc odłożyłam słuchawkę i energicznie wybiegłam. Dokładniej, chciałam wybiec, bo zatrzymałam się na tych przeszklonych drzwiach i po nich spłynęłam w dół. Huk był okropny, ja dowiedziałam się, że nie umiem przenikać przez pancerne szkło, a odcisk mojej twarzy ozdobił drzwi akwarium. To co miałam na twarzy raczej trudno ująć w kategorii ozdoby. Nie wiem czy to zdarzenie miało wpływ na moją niechęć do fioletu, ale tak sobie skojarzyłam.

   

Mydło w kropki

Na Festiwalu Mydła I Dzikiej Kosmetyki w Muchowie na szczęście były osoby ogarniające sprzęt fotograficzny dzięki czemu spokojnie mogę teraz pokazać jak wykonać mydło w kropki. Takie mydło wygląda efektownie, a kolorystykę można sobie dobrać wg własnych upodobań. Ola Ziółkowska i Krzyś Kalemba bardzo Wam dziękuję za wykonanie i udostępnienie zdjęć. W ogóle jesteście boscy.
Postaram się jak najdokładniej opisać proces, a jeśli coś nie będzie jasne to skutecznie wyjaśnią zdjęcia. Mydło robi się dwa dni, musimy zawsze poczekać aż pierwsze zastygnie. Ważna sprawa: nie zmniejszamy wody aby zrobić to szybciej. Przy zmniejszeniu ilości wody niestety masy się nie połączą skutecznie. Wiem, bo próbowałam.
Zaczynamy od ukręcenia mydła z dowolnego przepisu, masę barwimy czym tam chcemy lub od razu wylewamy do formy, tak do połowy wysokości . Zależy co tam sobie w naszych główkach wymyśliliśmy. Jeśli masa jest dość gęsta możemy przystąpić do części kolejnej czyli upychania słomek do napojów. Słomki polecam dostosować do wysokości wylanej masy poprzez przecięcie. Odstawiamy, najlepiej na noc, żeby nie kusiło. Albo nawet dłużej. Na festiwalu słomki wyjęłam przed 6,00 rano, ale kolejną część mydła robiliśmy po południu. Taka była sytuacja, można drugą część robić od razu.
Kolejny krok to wyjęcie słomek. W zasadzie jak się dobrze chwyci to można wyciągać od góry, ale jest bardziej pewny sposób. Delikatnie wyjmujemy całość z formy i wciskając wyciągamy słomkę od dołu. Mamy pewność, że kółeczko wyjdzie ładne i nie będzie pozostałości masy w środku.
Wkładamy dziurawe mydło z powrotem do formy. Kręcimy kolejne mydło z wczorajszego przepisu, nie kombinujemy , nie zmniejszamy wody, nie wymyślamy, nie świrujemy. Barwimy na dowolny kolor, zgodnie z naszą wcześniejszą wizją. Można dodać zapach do jednej z części. Ale taki, co do którego mamy pewność, że betonu nie zrobi. Zalewamy dziurawe mydło do pełnej foremki. Można wyjąć dziurawca i wlać nieco masy na dno. Wówczas gdy wsadzimy dziurawe to wylana masa z dna wlezie nam w dziury i nie musimy stukać pukać i kombinować aby nie było powietrza w dziurach. Więcej tylko potem mamy resztek przy krojeniu.
I to w zasadzie wszystko. Mydełko można robić w różnych formach: wysokich i niskich, okrągłych, podłużnych, rodowych zastawach czy doniczkach. Ogranicza nas tylko wyobraźnia.
Na festiwalu , jak widać na zdjęciach, wykonaliśmy takie mydło w trzech formach, dwie wersje kolorystyczne z zapachem lawendy i rozmarynu. Zapachu nie widać na zdjęciach, ale tak było jak mówię 😉 Zrobiliśmy również mydło w kratkę z zadowalającym efektem, ale o tym innym razem. Wielkimi krokami zbliża się zima, więc sezon mydlany czas rozpocząć.
A zimą to ja lubię pospać. Bo ciemności i chłód na zewnątrz nie nastrajają do szybkiego wychodzenia spod kołdry. Każdy poranek to walka z lenistwem i tym głosem we mnie: jeszcze minutkę, jeszcze chwilkę. Tak, owszem, zdarza się przysnąć przez tę minutkę. W czasach gdy jeszcze pracowałam w korporacji miewałam dni kiedy chciałam mieć piękne loki i z myślą o tym zakupiłam wałki takie z gąbki z drutem w środku co się zakręcało we włosach. Kręciłam wieczorem i w tych gąbkach kładłam się spać. Pewnego dnia zaspałam. Szybko ogarnęłam dziecko, robiłam śniadanie i ubierałam się, jednocześnie ściągając te wałki z głowy. Na rzut oka w lustro nie miałam czasu. Wybiegliśmy z domu, w ostatniej chwili łapiąc autobus. Pełny autobus. Pełny młodzieży jadącej do szkół. Po chichotach zorientowałam się, że coś jest nie tak. Z tyłu głowy dyndał mi piękny nierozwinięty lok. Nierozwinięty z tej gąbki. Seledynowej, kolor nie zgubił się w rudej czuprynie. Zdjęłam to z głowy chcąc zachować powagę, że niby nic się nie stało, tak jak wówczas gdy spadłam z krzesła przed klientką, ale nie wytrzymałam. Autobus trząsł się ze śmiechu. Wtedy postanowiłam zrobić prawo jazdy.